
 |
21.10.2005
Zaprosiłam znajomego mistrza obiektywu na profesjonalną sesję zdjęciową.
Sesja grupowa
Fotograf leży plackiem na podłodze z aparatem, przed nim kłębią się maluchy. No, postój chwileczkę! Maluch: Etam! Idę sobie... Interweniuje mamusia, zaczyna uspokajająco myć i zasłaniać dzieciaki. Pozuj choć chwileczkę! Sonia: Nie ma mowy! Nie jestem uczesana! Fru! do kojca. Maluchy: Koniec zbiórki! i każdy w inną stronę.
Sesja indywidualna kociaka.
Odwróć się do mnie! Kici, kici... Kociak: A co to za rura? Gdzie z tym do mnie? Lepiej się strategicznie wycofać! Trzeba było asekurować tyłeczek zsuwający się z postumentu zaimprowizowanego z drapaka, tacy i ręcznika.
Ciężkie jest życie kociego fotografa. Na pocieszenie mogę mu powiedzieć, że najgorsze jeszcze nastąpi. Kociaki będą bardziej ruchliwe, będą mieć własną wizję artystycznego ujęcia. Sam ogon. Może kawałek łebka. Reszta nieważna, są ciekawsze zajęcia od pozowania.
24.10.2005
W przedszkolu duże zmiany. Kociaki z dnia na dzień, a niekiedy z godziny na godzinę zdobywają nowe umiejętności. Dostojne chodzenie z zarzuconym nonszalancko na plecy ogonkiem to już historia. Teraz na topie jest bieganie. Ogonek różnie. Na plecach, wyprostowany jak świeca, albo wyciągnięty do tyłu. Zaległości w treningu hamowania skutkują obijaniem o ściany kojca nosa.
Taternictwo weszło w nowy etap. Zdobywany jest szczyt Budolungma. Niemal pionowe ściany masywu budki budzą respekt, ale młodociani himalaiści są nieustraszeni. Jak zwykle pierwszy zatknął na szczycie flagę podniesionego ogonka wspinacz Cibi. Siostra Caron dzielnie podążała w jego ślady.
Po wejściu na szczyt odkryli, że w pieczarze na dole czai się Yeti - Cortina. Zorganizowano ekspedycję badawczą. Jedyne wejście prowadziło przez ryzykowną przewieszkę nad krawędzią. Przez moment Cibi wisiał nad przepaścią zawieszony na jednym haku - pazurku.
Balans tyłkiem uratował himalaistę. Udało mu się wpaść do groty, wprost na Cortinę. Ubić potwora Yeti! Caron odkryła, że jeżeli wysunie się nad przepaść, ugnie się krawędź masywu Budy. Wtedy zejście jest o niebo łatwiejsze i oszczędza się manicure.
Już nie sprawia frajdy wygramolenie się z posłania przez niższą krawędź.Cała sztuka to zrobić przewrotkę przez wyższą. Przez niższą młodzież trenuje skoki, często kończące się zawieszeniem na brzuchu.
Podczas zabaw często słyszę tak charakterystyczne dla mainecooniąt: Rrrrruuu! - głos podniecenia i zabawy. Z kolei zabawne: Ił...ił...ił...ił... Cibiego oznacza: Na rączki chcę! Na rączki! Wtedy słyszy ode mnie: Chodź do babci, niutek! Niutek, niutki, niuśka - to zawołanie do kociaków, takie ogólne: Zbiórka! Pobudka! Przyda się w przyszłości, kiedy trzeba będzie zwoływać malców na posiłki.
Cibi ma charakter Sońki. Jest tak samo przebojowy, inteligentny, do bólu wścibski i pomysłowy. Zawsze i wszędzie pierwszy. Oj, da mi on popalić, kiedy wypuszczę maluchy na całe mieszkanie. Caron też nie lepsza, choć daleko jej do pchełki Cibiego. Jedyna nadzieja w Cortinie, rozsądnej, spokojnej panience.
25.10.2005
Rano budzi mnie zaniepokojone burczenie Bajry. Otwieram oko. Obok Sońki widzę w sypialni drugiego rudego kota, nieco mniejszego. Wyrwało mnie to zupełnie ze snu. Obok matki stał Cibi, rozglądając się z zaciekawieniem po nowym pomieszczeniu.
O, do licha! Znowu wyniosła grzdyla! Wsadziłam protestującego malca do kojca. Spokój. Za chwilę - drapanie i znów alarm Bajry. Co jest? Idę do pokoju malców, a tam Cibi siedzi na fotelu obok kojca.
Aha, wylazł po wyższym brzegu posłania. Posłanie usunięte, zamiast niego koc. Nie ma brzegów, uziemiłam chłopaka. Akurat. Za parę godzin drapanie i znów malec na fotelu. No, co jest? Okazuje się, że skoczność pasikonika i ostre pazurki wystarczą, żeby wyjść z kojca. Idę szukać wyższego kartonu, bo dotychczasowa prowizorka długo nie wytrzyma. Zasieki ustawione. Ciekawe, ile zajmie ich sforsowanie?
Mam wprawę w blokowaniu kociakom wyjścia z kojca, bo w pierwszym miocie Bajry też był podobny Houdini. W drzwiach pokoju ustawiłam przegrodę tak wysoką, że sama miałam problemy z przejściem, a kocica ledwo ją przeskakiwała. A brzdąc? Skakał jak gumowa piłka odbijana od podłogi, zawisał na krawędzi zapory, potem hyc! na drugą stronę i w nogi! Za nim leciała zaniepokojona Bajra wzywając mnie na pomoc. Szybko się wtedy poddałam i wypuściłam towarzystwo na całe mieszkanie.
Teraz jest na to trochę za wcześnie. Przed nami jeszcze ze dwa, trzy tygodnie karceru kojcowego.
29.10.2005
Dziś przywitał mnie pokaz Cibiego: To też umiem zrobić! Nieomal demonstracyjnie kucnął w kuwecie i zrobił piękną kupę. Potem skrzętnie zabrał się do zakopywania, przy akompaniamencie moich uwag: Uważaj z tą łapą! Mówiłam, nie wsadzaj jej tam! Łeee! Wystarczy, nie syp kopca Kościuszki! Niesamowite jest to, że mały nigdy nie widząc jak to robi Sońka dokładnie powtarza jej styl zasiadania w kuwecie i kopania. Takie samo kręcenie się i przymierzanie, tak samo wywiesza miniaturowy ogonek poza brzeg, taka sama koparka turboodrzutowa, tak samo energicznie wybiega ciągnąc za sobą smugę żwirku. Jego siostry mają mniej dynamiczne i bardziej niedbałe maniery toaletowe. No i jeszcze nie wszystkie siuśki trafiają do kuwety.
Dziś po raz pierwszy w ramach oszczędzania własnych dłoni obcięłam wszystkim maluchom pazurki. Muszę przyznać, że odbyło się to zadziwiająco szybko i sprawnie. Było trochę jęków pro forma, trochę demonstracyjnego zabierania łapki. Było też moje bardzo duże skupienie i wysilanie wzroku, by odciąć z miniaturowego pazurka tyle, ile można.
Obcięcie pazurków nie wpłynęło na sprawność taterników, choć po cichu nieco na to liczyłam.
31.10.2005
Ileż się trzeba namęczyć, by przekonać do grzecznego jedzenia z miski jednego opornego malucha! Trzeba być wynalazcą na miarę Einsteina skrzyżowanego z Leonardem Da Vinci.
Cibi je sam. Wszystko, co zaserwuję na posiłek jest jadalne, bardzo smaczne i w ogóle. Ale te jego siostrzyczki...
Cortina widzi miskę. Wie, że tam jest jedzenie, ale udaje - za przeproszeniem - głupią: Jedzenie? W tej misce? Gdzie? Trzeba wziąć do ręki strzykawkę i podając mleko kropla po kropli, po milimetrze zniżać ją nad miską. Za strzykawką jedzie w dół łepek. Jeszcze troszkę, jeszcze ciut i pyszczek dotyka powierzchni kaszki, jęzorek nadal chłepcze, ale już z miski. Teraz pomalutku wycofać strzykawkę. Je! Sama! Uff.
A Caron robi wielkie przedstawienie: Nie podejdę do miiiiskiii! Daaaj tuuu! Nieee ruuuszę sięęę! Przysuwam miskę tuż obok siedzącego jak statuetka kociaka. Zaczyna się kolejny problem: Jedzeeenie? Gdzieee? Nie wiiidzę żadneeego jeeedzeeeniaaa! Wrrr. Biorę strzykawkę, karmię, zniżam powoli nad miską. Szyja kociny wyciąga się, za chwilę będę miała miniaturową żyrafę - ale kroku nie zrobi. Zaparłam się. Nie, nie podniosę wyżej. Wysil się trochę jak chcesz jeść. Głód przemógł ośli upór, pyszczek dotknął miski, słyszę chłeptanie. Je! Sama! Uff.
Zaserwowany po raz pierwszy panienkom Gerberek spotkał się z pełną obrazą, bo jak można jeść takie paskudztwo? Jak przekonać twardą opozycję? Trzeba nabrać mus z kurczaka do strzykawki, na koniec dodać odrobinę kaszki i podawać w głodne ryjki. Wtedy okazuje się, że Gerberek jest pyszny! Och, jaki dobry! Następnym razem już nawet nie trzeba kaszki. Wchodzi sam.
|
|
|